W kolejnym odcinku podcastu dr hab. Agnieszka Węglińska, prof. DSW analizuje przemiany polskich mediów na tle nowelizacji regulacji prawnych, zwłaszcza ustawy o radiofonii i telewizji, na przestrzeni ostatnich dekad.

 

Kolejne ekipy rządzące starały się coraz mocniej ingerować w kształt i struktury mediów za pomocą zmian otoczenia legislacyjnego środków masowego przekazu, prowadząc do sytuacji silnej zależności politycznej publicznej telewizji oraz radia.


Projekt Strefa Podcastów DSW współfinansowany ze środków Ministerstwa Edukacji i Nauki w ramach Programu Społeczna Odpowiedzialność Nauki, na podstawie umowy nr SONP/SN/513479/2021 z dnia 10.12.2021; kwota dofinansowania: 189 472,00 zł.


Transkrypcja podcastu

 

Nowelizacje ustawy o radiofonii i telewizji budziły zwykle gorące dyskusje. Najdalej idące konsekwencje prób nowelizacji ustawy poniósł rząd Leszka Millera w związku ze zmianą zaproponowaną w 2002 roku. Prace nad nią rozpoczął zespół ekspertów powołany przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji jesienią 2001 roku. Z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wyszedł projekt przedstawiony ówczesnemu premierowi na początku 2002 r. Ta sekwencja czasowa jest bardzo ważna, dlatego będę ją zaznaczać, żeby zrozumieć co się wtedy stało. Ten projekt w 2002 roku został przedłożony premierowi Leszkowi Millerowi i skierowany do dalszych prac pod przewodnictwem ówczesnej sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury, Aleksandry Jakubowskiej. W marcu 2002 roku projekt, który już wyszedł z Ministerstwa Kultury znalazł się w Sejmie. Regulacje, które zawierał dotyczyły przepisów związanych z wejściem Polski do Unii Europejskiej, bo wtedy do tego szykowaliśmy się, cyfryzacji, uprawnień Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w sprawach koncesji oraz mediów publicznych. W projekcie znalazły się przepisy dotyczące Telewizji Polskiej i Polskiego Radia. Proponowano wydzielenie odrębnej spółki córki zależnej od Telewizji Polskiej, powołując się np. na casus BBC. Natomiast Telewizja Polska miała ograniczyć się jedynie do emisji programów ogólnokrajowych i Telewizji Polonia. Nie dopuszczano jednak do prywatyzacji telewizji regionalnej, co było zapisem wprowadzonym przez Aleksandrę Jakubowską i który potem stał się przedmiotem sprawy sądowej. Twórcy tego projektu wzorowali się na modelu francuskim. Właściwie polskie media publiczne w ogóle są wzorowane na modelu francuskim, czyli są spółkami Skarbu Państwa. W umowie pomiędzy telewizją publiczną a rządem na wykonanie zadań programowych powinny być zaznaczone powinności nadawcy publicznego i te powinności miały być też przedmiotem planowanej licencji. Licencje nadawcy miała przyznawać Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji co cztery lata. W licencji miało być szczegółowo zapisane na co powinny zostać wydane środki publiczne. Nadawcy publiczni mieli składać Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji coroczne sprawozdania z realizacji zadań i wykorzystania środków. Projekt przygotowany pod egidą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji znacznie się jednak różnił od tego rządowego, czyli już na etapie prac w ministerstwie dokonano w tym projekcie zmian. Właśnie ta część, która dotyczyła licencji była ta najbardziej zmieniona. Zdaniem ekspertów z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji te ministerialne poprawki znacznie ograniczały realizację misji publicznej. Jednak najwięcej kontrowersji wzbudziły przepisy antykoncentracyjne. Te przepisy właściwie rozpętały aferę Rywina, o której zaraz będę mówiła. W myśl tych zapisów projektu ustawy, bo pamiętajmy, że ta ustawa nie weszła w życie, właściciel ogólnopolskiej gazety nie mógł posiadać ogólnopolskiej telewizji, tak samo zresztą radia. Nie można było łączyć typów przekazu. Czyli nie można było np. własności gazety łączyć z własnością telewizji. Zakaz koncentracji kapitału w mediach odczytano, zresztą trudno by było tego nie odczytać, jako bezpośredni atak na Agorę - właścicieli Gazety Wyborczej. Agora przymierzała się wówczas do kupna Polsatu i to właśnie te zapisy projektu stały się przedmiotem propozycji korupcyjnej złożonej Adamowi Michnikowi przez Lwa Rywina. Lew Rywin, producent telewizyjny związany był w jakiś sposób, jak przynajmniej mówił, z partią rządzącą, wówczas z Leszkiem Millerem. Rywin rozmawiał najpierw 11 lipca, proszę zauważyć, 2002 roku z Wandą Rapaczyńską, ówczesną wiceprezes Agory. O tej rozmowie wiemy z relacji Rapaczyńskiej. Przedstawiła ona oczekiwania Rywina wobec kształtu nowelizacji. Powiedziała Rywinowi czego Agora oczekuje wobec kształtu nowelizacji. Kilka dni później Rywin odwiedził Adama Michnika, naczelnego Gazety Wyborczej. I tutaj warto się odnieść bezpośrednio do tekstu Pawła Smoleńskiego z Gazety Wyborczej "Ustawa za łapówkę Przychodzi Rywin do Michnika". Rywin, powołując się na premiera, sygnalizuje ustępstwa rządu w sprawie przepisów antykoncentracyjnych w nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji w zamian za przekazanie 5% od 300 milionów dolarów na konto jego firmy Heritage Films, czyli około 17,5 miliona dolarów. 30% tej ostatniej sumy ma być zapłacone zaraz po wejściu ustawy w życie, a 70% po kupnie Polsatu. Jednocześnie Rywin sugeruje, że pieniądze będą spożytkowane przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. Pozostałe warunki - gazeta ma zaprzestać krytykowania premiera i zaraz po przejęciu Polsatu zatrudnić tam Rywina, który przypilnuje w Polsacie interesów Lewicy. Afera Rywin Gate, jak ją dzisiaj nazywamy, na cztery lata zahamowała prace nad ustawą. Rząd wycofał się z prac nad nowelizacją w lipcu 2003 roku. Ale proszę, żebyśmy zobaczyli - mamy lipiec 2002, jest rozmowa między Rywinem a Rapaczyńską i między Michnikiem a Rywinem. A tekst Pawła Smoleńskiego ukazuje się pod koniec roku 2002. Co się działo w czasie pomiędzy tego niestety nie wiemy. Były wzmianki we Wprost na temat tego, że jakieś rozmowy się odbywały, że miała miejsce jakaś propozycja korupcyjna, natomiast afera wybucha w 2003 roku. Przez trzy lata nie podejmowano żadnych prób nowelizacji ustawy. I ta nowelizacja, która wchodzi w życie w 2004 roku tak naprawdę jest tylko nowelizacją, która dotyczy przepisów wejścia Polski do Unii Europejskiej, czyli dostosowania polskich przepisów w sferze mediów do wejścia do Unii Europejskiej. Natomiast jeżeli chodzi o inne bezpośrednie efekty tej afery, jak wpłynęła ona na system polityczny? Po pierwsze powołano komisję śledczą do zbadania okoliczności całej sprawy. Na udziale w komisji śledczej wyrosła kariera polityczna obecnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który był najbardziej radykalnym członkiem tej komisji. Jego najbardziej radykalny raport z prac komisji w opozycji do raportu posłanki Sojuszu Demokratycznej Lewicy Demokratycznej Anity Błochowiak został przyjęty  przez Sejm jako oficjalny raport sejmowy. Proszę zobaczyć, to jest ten bezpośredni efekt. W 2003 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przedstawiła jeszcze dwa eksperckie projekty przekształcenia telewizji TVP S.A. ze spółki Skarbu Państwa w holding, jednak pozostały one na etapie dyskusji, która zakończyła się wraz ze zmianą obozu rządzącego. Pośrednio w wyniku afery Rywina SLD traci poparcie wyborców i przegrywa wybory w 2005, które wygrywa, jak dobrze dobrze pamiętamy Prawo i Sprawiedliwość. I tutaj ta historia jest najbardziej spektakularnym jak dotąd skandalem w Polsce z medialnym ustawodawstwem w tle. Stanowi ona również przykład głębokiej mediatyzacji polityki.

Nierzadkie są powiązania polityków, dziennikarzy i biznesu. Kreowanie za pomocą afiliacji politycznych korzystnego obrazu politycznego w społeczeństwie to bardzo powszechny sposób budowania wizerunku członków różnych ugrupowań. Media w zasadzie odgrywają obecnie dominującą rolę już nie tylko w kampaniach wyborczych. Programy polityczne schodzą na dalszy plan. Ważniejszy staje się pozytywny wizerunek partii lub polityków w środkach masowego przekazu. Kiedyś były to tylko media audiowizualne, dziś jeszcze mamy cały obszar sieci. Jeśli chodzi o badania dotyczące mediatyzacji polityki, najważniejsze były badania Jay'a Blumlera i Michaela Gurevitcha, którzy wskazali na działania mediów związane właśnie z tym zjawiskiem mediatyzacji polityki i że ten proces mediatyzacji polityki przyczynia się do powszechnego kryzysu komunikacji publicznej. To zjawisko dotyczy także naszych publicznych środków masowego przekazu.

Jeżeli chcielibyśmy sobie wymienić czynniki, które wpływają na mediatyzację polityki, to po pierwsze jest to depolityzacja sposobu przedstawiania polityki, czyli uwaga mediów koncentruje się na osobach, ich życiu prywatnym, a nie kwestiach merytorycznych. I np. dużo ostatnio mówi się o życiu prywatnym polityków. Bardzo często też politycy wykorzystują swoje życie prywatne do budowania wizerunku. Fragmentacja wypowiedzi polityków. Chodzi o to, że podaje się czasami niepełne wypowiedzi polityków. Jej celem jest dynamizowanie narracji, ale nie pozwala obywatelom odebrać pełnej informacji. Trzecim elementem mediatyzacji polityki jest zawężenie pola widzenia do oficjalnej polityki. Powoduje to wykluczenie coraz większej części obywateli z życia publicznego. Wyraźnie daje się zauważyć te powyższe zjawiska w kontekście afery Rywina, która była sztandarowym przykładem mediatyzacji polityki. Ważnym elementem są powiązania ustawodawców i polityków z osobami z kręgów biznesowych, z dziennikarzami. I takie afiliacja zawsze powinny być głęboko badane.

Ostatnie debaty nad nowelizacjami ustawy również wskazują na instrumentalne traktowanie mediów przez polityków niezależnie od ugrupowania. Warto przyjrzeć się temu, jak się prezentują kwestie mediów publicznych w dokumentach programowych polskich ugrupowań politycznych zasiadających w parlamencie. Dlatego warto sprawdzać przed wyborami, co ugrupowania proponują w kwestii mediów publicznych. Na przykład, jeżeli bierzemy pod uwagę wybory w 2015 roku, to najdokładniejszą wizję mediów publicznych przedstawiało właśnie Prawo i Sprawiedliwość, które zdobyło w wyborach 2015 większość w Sejmie i Senacie. I też trzeba przyznać, że partia ta wprowadziła w życie to, co zapowiadała. Czyli te zapowiedzi wyborcze zostały wykonane. Kiedy w 2016 przeprowadzono nowelizację pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, którą znamy jako jako ustawa o Radzie Mediów Narodowych, ta nowelizacja otworzyła drogę do wzrostu poziomu oddziaływań na media publiczne. Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, i inni politycy PiS bardzo często parafrazowali tezę Ryszarda Kapuścińskiego "Ten ma władzę, kto ma w rękach studio telewizyjne, szerzej media w ogóle". W programie PiS można znaleźć stwierdzenia, które dowodziłyby takiego właśnie toku myślenia. I na przykład mamy taki wyimek "Podstawową siłą systemu Tuska są media, które przez długi czas bezwzględnie i niezależnie od okoliczności go popierały, a dziś popierają go nieco słabiej. Ciągle uczestniczą w procederze dezawuowania opozycji, a dokładnie jedynej realnej opozycji". Czyli tu chodziło o PiS. Ale warto dodać, że to nie jest do końca prawda, ponieważ tutaj historia nas uczy, że tak nie było. Warto dodać, że SLD wygrywał wybory nie mając poparcia Telewizji Polskiej, Polskiego Radia, czyli mediów publicznych. Podobnie było z Akcją Wyborczą Solidarność AWS i PO w 2000 oraz w 2007 roku. I o ile Platforma Obywatelska miała niewątpliwie poparcie rozgłośni komercyjnych, o tyle PiS w 2015 roku miało do dyspozycji nadawców internetowych i media skupione wokół Tadeusza Rydzyka i wygrało wybory. Czyli ta teza nie jest do końca prawdziwa, jeżeli bierzemy pod uwagę jedynie media publiczne. Czyli ten argument, że kto ma media publiczne, ten wygrywa wybory, nie jest do końca prawdziwy, bo praktyka polityczna pokazuje, że jest inaczej. Zatem w czasach tak rozbudowanych mediów internetowych stwierdzenie Kapuścińskiego nie jest prawdziwe.

W programie partii rządzącej pojawiają się też tezy, że media służyły gabinetom PO-PSL do usprawiedliwiania afer, które wybuchały w kontekście partii koalicyjnych. PiS poprzez nowelizację w 2016 roku, czyli stworzenie Rady Mediów Narodowych, która przejmowała obowiązki organu konstytucyjnego, czyli Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, pogłębiło i tak już daleko idący proces, zdejmując kompetencje powoływania i odwoływania zarządów, rad nadzorczych Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i PAP z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i przeniosło je na organ niekonstytucyjny. I to otworzyło nowe drogi, nowe możliwości ograniczania niezależności mediów publicznych, wpływania poprzez skład ciał zarządczych na zawartość przekazu. I to się dzieje. I tak naprawdę wybór nowego prezesa, jeżeli jest podjęta decyzja, kto to ma być, jest formalnością, ponieważ cała Rada Mediów Narodowych jest zawłaszczona przez partię rządzącą, pomimo tego, że są tam członkowie powołani przez inne ugrupowania, ale większość jest partii rządzącej, więc przegłosują wszystko, co będą chcieli. Praktyka polityczna pozwala nam przewidywać, że takie działania poszczególnych ekip rządzących w kwestii mediów mogą być kontynuowane i jeżeli zmieni się władza na inną, to ja, jako osoba znająca się trochę na mediach publicznych i patrząca troszeczkę z perspektywy kogoś, kto obserwuje i bada media od wielu, wielu lat, nie przewiduję, że następne ugrupowania zlikwidują Radę Mediów Narodowych. Mogą ją przemianować, albo nie będą ingerować w działania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, bo tak było zawsze. Co nie oznacza, że jestem symetrystką. Ale takie działania miały miejsce wcześniej.

Charakterystyczne dla rządów Prawa i Sprawiedliwości jest to, że te patologie się pogłębiają. Są to patologie, jakich wcześniej być może nie było, ale one wcześniej też występowały, choć nie w takim stopniu. Należy dodać też, że działania, które Prawo i Sprawiedliwość podjęło były zapowiedziane. Partia ta wskazywała też na potrzebę usprawnienia pozyskiwania środków z abonamentu, a tego nie zrobili. Natomiast jeżeli chodzi o Platformę Obywatelską, to koncepcje tego, jak mają wyglądać media publiczne, są ciągle niejasne. Właściwie nie mamy informacji, jak one mają wyglądać po przejęciu władzy przez ugrupowania opozycyjne. To może i dobrze, bo może ta dyskusja powinna się odbyć, aczkolwiek nie sądzę, żeby dyskusja była bardzo głęboka. Istotnym elementem w polskim systemie, zarówno medialnym, jak i politycznym, jest ciągle stosunkowo niski poziom kultury politycznej. I tym chciałabym podsumować moje przemyślenia.

Problemem takich systemów medialnych jak w Polsce, takich systemów, które właściwie cały czas jeszcze przechodzą transformacje, i proszę pamiętać, że u nas ta transformacja nie tylko dotyczyła systemu politycznego i medialnego, ale myśmy też wchodzili transformując się w okres, kiedy wchodziły w życie wszelkie nowe technologie, tak? Czyli czyli polski system medialny formował się, jeżeli chodzi o kwestie polityczne, technologiczne, społeczne w jednym czasie i wszelkie opisywane działania klasy politycznej dowodzą tezy, że mamy w Polsce tak naprawdę bardzo niski poziom kultury politycznej. A jeżeli chodzi o media, to to bardzo się uwidacznia. W definiowaniu kultury politycznej, nie jest to proste, należy wziąć pod uwagę kilka czynników. Na przykład Andrzej Jabłoński z Uniwersytetu Wrocławskiego, znany badacz systemów politycznych, opisuje kulturę polityczną w kontekście dyspozycyjnych teorii zachowań. Według niego to jest kategoria subiektywistyczna. Odnosi się do takich klasyków jak Gabriel Almond. Dla Almonda kultura polityczna przejawia się w sferze wartości społecznych, jednostkowych i grupowych, subiektywnych odczuć oraz postaw wobec świata polityki. Pierwsze definicje formułowali w latach pięćdziesiątych twórcy teorii systemowej, Almond czy Talcott Parsons. Na podstawie ich prac powstał nurt psychologiczny w charakteryzowaniu kultury politycznej. Reprezentanci tego nurtu sądzą, że indywidualne wyobrażenia, jednostkowe kryteria ocen konstytuują w każdym społeczeństwie pewien wzór wartości value pattern, który może pełnić funkcję czynnika wyjaśniającego pewne zachowania zbiorowe. W tym ujęciu kultura polityczna jest rozumiana jako wartość, przekonania zbiorowe i rozgraniczana jest od realnych zachowań politycznych. Przez to może być przydatna w badaniu trendów behawioralnych. Natomiast Jan Garlicki kulturę polityczną definiuje w odniesieniu do pewnej tradycji historycznej, struktury instytucjonalnej i pewnych zasad opracowanych w obrębie systemu. Może wyjaśnię to prościej, czyli po prostu co można zrobić, a czego nie można w naszej rzeczywistości politycznej. Za co polityk będzie musiał odejść z polityki, a za co nie? Co go kompromituje jako polityka, a co nie? Co można, a czego nie można zrobić? Na kulturę polityczną w ujęciu Garlickiego składają się następujące komponenty: wiedza o polityce, uznawanie pewnych wartości, które odnoszą się do polityki. Na ten element wpływa tradycja historyczna, systemy religijne, doktryny polityczne, programy polityczne i media. I to jest czynnik aksjologiczny. Kolejnym komponentem są oceny funkcjonowania instytucji politycznej, oceny wydarzeń politycznych. To bardzo silnie wiąże się z emocjami. W ogóle wszelka ocena wiąże się z emocjami. Czwarty komponent to zachowania w sferze polityki. Tak naprawdę ten komponent to jest to, co można w sferze polityki zrobić, czyli na co należy zwrócić uwagę, pewne wzorce, pewne normy. I to jest manifestacja wewnętrznych przekonań. Kulturę polityczną klasyfikujemy także jako zaściankową, podporządkowania oraz kulturę polityczną uczestnictwa. Tutaj będziemy mogli się zastanowić, jakbyśmy sklasyfikowali polską kulturę. W systemach totalitarnych mamy do czynienia z kulturą polityczną podporządkowania, czyli kulturą poddańczą. Media w takim systemie stanowią narzędzie, jednokierunkowego rozprzestrzeniania informacji, ideologii, poglądów w kierunku obywateli, czyli tak jak mieliśmy w systemie np. komunistycznym. Tutaj mamy cenzurę, pogłębia się rola państwa, media służą władzy, są bierne, tak naprawdę wobec władzy poddańcze. Niestety ten sposób myślenia o mediach pokutuje nie tylko w zachowaniach polityków, ale też wśród dziennikarzy. Bardzo często dziennikarze uważają, że są coś winni politykom. Myślę, że dziennikarze starszego pokolenia, jeszcze jakoś naznaczeni, wykształceni, bądź pracujący jeszcze w czasach PRL-u, mogą czasami polityków postrzegać nie w kategoriach tych, których kontrolują i sprawdzają, ale raczej w kategoriach osób, które nad nimi sprawują kuratelę, czyli podporządkowują się.

Ważnym elementem przejścia od kultury politycznej podporządkowania do kultury uczestnictwa byłaby aktywizacja społeczeństwa, budowanie wiedzy o polityce oraz dualny, niezależny model mediów. Ale to musiałby być naprawdę niezależny i dualny model. Ważnym elementem takiej kultury byłoby odpowiedzialne stanowisko decydentów w kwestii niezależności np. mediów publicznych. Niestety, elity kierują się raczej paradygmatem podporządkowania sobie mediów. Widać to u naszej partii rządzącej, która traktuje media raczej instrumentalnie i to nie tylko media publiczne, ale również media komercyjne. Ale partie opozycyjne również mają takie tendencje i media są podporządkowane za pomocą dostępnych narzędzi, np. ustawodawstwa. Populistyczny i tabloidowy Internet również nie wpływa znacząco na wzrost kultury politycznej i internet. On również wpływa na polityzację mediów.

Jeżeli chodzi o mediatyzację polityki, to bardzo interesujące badania przeprowadził Zbigniew Oniszczuk. Pisał on o mediatyzacji polityki. Zauważył, że media są niezwykle istotne dla polityków, ponieważ pełnią wobec systemu politycznego funkcję informacyjną, pozwalają poznać realia, oddziałują na postawy społeczne. Wskazał on także, że relacja między systemem medialnym a politycznym może się opierać na trzech paradygmatach: na paradygmacie udziału we władzy, paradygmacie instrumentalizacji mediów i paradygmacie niezależności i symbiozy. O instrumentalizacji mówiłam już dużo, zatem myślę, że już wszyscy rozumiemy, o co w niej chodzi. Natomiast paradygmat udziału we władzy jest wtedy, kiedy media pełnią funkcję kontrolną wobec władzy wykonawczej, ustawodawczej, sądowniczej i poniekąd stają się czwartą władzą, czwartym stanem fourth estate. Jest to możliwe przy niezależności ekonomicznej i politycznej autonomii. Natomiast paradygmat niezależności i symbiozy funkcjonuje wtedy, kiedy systemy polityczne są ze sobą powiązane za pomocą różnych elementów, ale funkcjonują równorzędnie.

W Polsce od 2005 roku mamy do czynienia z postępującą polityzacją mediów publicznych, wyraźną ich instrumentalizacją. Media publiczne jako jedno z osiągnięć demokracji zachodnioeuropejskiej są traktowane przedmiotowo. Nowelizacje ustawy 2005, 2010 i 2016 pogłębiły istniejący stan rzeczy i ta polityzacja mediów publicznych jest zjawiskiem postępującym. W 2005 roku, ograniczając skład regulatora, zniesiono rotacyjność powoływania członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, co spowodowało, że każda zmiana opcji rządzącej niosła za sobą nowelizację ustawy i wymianę składu. Rotacyjność dawała przynajmniej szansę na pluralizm nadawcy publicznego i choć pewną dozę niezależności politycznej. Proszę zauważyć, że po przejęciu władzy przez Platformę Obywatelską w 2007 roku  nic się nie zmieniło w tej kwestii. Rotacyjność nie została przywrócona. Jeszcze bardziej pogłębiły się afiliacje polityczne nadawców i wprowadzono np. taki przepis o możliwości odwołania członków zarządów mediów publicznych w trakcie kadencji z ważnych powodów. Co prawda pozytywem było to, że wprowadzono zasadę wybierania zarządów mediów publicznych Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej w drodze konkursów i to było pozytywne. Telewizja publiczna w Polsce podlega postępującej polityzacji i instrumentalizacji,  jak to nazwała prof. Pokorna-Ignatowicz, jest łupem politycznym. To co się dzisiaj dzieje, cały czas się pogłębia - sytuacja instrumentalizacji paralelizmu politycznego, czyli zależności mediów od partii politycznych, od władz rządzących. I tak naprawdę te palące potrzeby mediów publicznych, jak np. nowe wersje przepisów abonamentowych, dostosowanie kwestii finansowania mediów publicznych do dzisiejszych czasów, czyli uaktualnienie w kwestii finansowania mediów publicznych wprowadziłoby na pewno większą autonomię. Te sprawy są w ogóle lekceważone i nie traktowane poważnie przez decydentów politycznych. Natomiast na pierwszy plan wysuwa się właśnie kwestia uzależnienia, instrumentalizacji mediów, pogłębiającego się paralelizmu politycznego i dalszego upolityczniania regulatorów mediów w Polsce.

 


 

Zobacz także